25 Aug 2014

Aren't you something to admire?

Wracam to miesięcznej przerwie wakacyjnej! Swoją drogą to zabawne, że ostatni wpis dodałam dokładnie miesiąc temu, nie miałam o tym pojęcia dopóki nie sprawdziłam.
Dziś o kolejnym marzeniu, które udało mi się spełnić.
Chyba nie ma osoby na tym świecie, która nie wiedziałaby kim jest Justin Timberlake. Od chwili gdy ogłosili jego koncert w Polsce, wiedziałam, że muszę się znaleźć na tym wspaniałym evencie. W końcu to pierwsza jego wizyta w Polsce od siedemnastu lat.
Kupiłam bilety w pierwszy dzień sprzedaży... a raczej zrobiła to moja mama, bo ja byłam wtedy z klasą w kinie i jak przeczytałam, że prawie cała seria została wyprzedana, zadzwoniłam do niej i kazałam jak najszybciej zamówić bilety internetowo. Miałam miejsca na górnych trybunach, tak jak na One Direction i wtedy byłam bardzo zadowolona z widoku. Stres zaczął się, gdy kilka dni przed koncertem przeczytałam, że PGE Arena mieści 42tys ludzi a o2 ok.20tys... Niestety moje obawy sprawdziły się. Widok miałam nieporównywalnie gorszy niż w Berlinie, cały stadion był dwa razy większy.
 Zdjęcia sprzed koncertu:



Nie było najmniejszych problemów z wejściem, dobra, sprawna organizacja.

 Dostaliśmy serduszka, które mieliśmy podnieść w górę przy trzeciej piosence ;)





Oczywiście natychmiast pożałowałam, że nie kupiłam Golden Circle, ale to było do przewidzenia ;)

Co do samego koncertu, nie udało mi się uchwycić wielu zdjęć, nagrałam za to trochę filmików. Ale wolałam oddać się muzyce i cieszyć się koncertem zamiast grzebać w telefonie.





Zdjęcia z portalu muzyka.onet.pl:





 Ech... szkoda, że nie miałam takiego widoku ;) Podsumowując sam koncert: Justin - perfekcja, widownia - dno. Justin dał z siebie wszystko: tańczył, śpiewał, rozmawiał z nami, kłaniał się, nawet ukląkł na kolanach. W połowie koncertu zaśpiewał Happy Birthday Agnieszce, która miała w tym dniu 31 urodziny.
Niestety nie mogę powiedzieć nic dobrego o widowni. Nie znali piosenek, nawet tych najbardziej znanych i gdy Justin prosił aby śpiewać z nim jedyne co robili to krzyczeli "aaaaa" albo "ooooo" przekrzykując samego Justina... Chyba jako jedyna znałam piosenki w mojej części trybun, nie mówiąc o tym, że większość siedziała na siedzonkach, gdy mnie energia rozpierała tak bardzo, że ledwo mogłam ustać w miejscu. Ale co najbardziej mnie zaszokowało... gdy Justin zaśpiewał ostatnią piosenkę - magiczne Mirrors i zszedł ze sceny, ludzie zamiast wiwatować "JUSTIN JUSTIN" albo chociaż bić brawo, po prostu rozeszli się do domu w pięć minut... ŻADNEGO BISU.... aż musiałam się zapytać dwóch pracowników czy to na pewno koniec koncertu...
Mam nadzieję, że to nie zraziło Justina i że koncert mu się podobał. Teraz oczywiście przeżywam depresję pokoncertową i ciężko mi wrócić do normalności mimo, że jutro minie już cały tydzień. Oby Justin wrócił jak najszybciej!

No comments:

Post a Comment