30 May 2016

Studia w Anglii

Chciałabym dodać tego posta, bo jeszcze niedawno sama obszukiwałam sieć w poszukiwaniu blogów o studiowaniu w Londynie. Chciałam wiedzieć wszystko a teraz sama wiem wiele z własnego doświadczenia i chciałabym pomóc tym, którzy byli w takiej samej pozycji co ja. Zapraszam do przeczytania! Odpowiadam na pytania, na które ja nie znalazłam odpowiedzi.


    Regent Street, moja ulubiona ulica w Londynie.


Jak to się zaczęło. 
Pomysł studiowania w Anglii narodził się, gdy odwiedziłam ten kraj po raz pierwszy, w pierwszej klasie liceum. Urzekł mnie swoim niepowtarzalnym klimatem, atmosferą, powiewem świeżości i inspiracji. Przyrzekłam sobie, że kiedyś przyjadę tam studiować . Ale kiedy wróciłam do Polski, miesiąc po miesiącu zaczęłam uświadamiać sobie jaki to szalony pomysł, w ogóle się nie da, za dużo to kosztuje, nie umiem obierać ziemniaków a co dopiero mieszkać samemu za granicą. Ze strachu szukałam wymówek. Ale matura zbliżała się wielkimi krokami a jakieś kroki trzeba było podjąć. Słysząc płacz i zgrzytanie zębów wszystkich znajomych na polskich uczelniach, coraz bardziej przerażała mnie wizja o studiach w Polsce, kolejne pięć lat męczarni w kraju bardzo średnio się odnajdowałam. Nie było również kierunku, który by mnie interesował. Na pomoc przyszła mi Marta, z którą chodziłam do klasy. Wytłumaczyła mi, że studia w Londynie są możliwe, zapoznała mnie z procedurą i w końcu po wielu przemyśleniach namówiła mnie na wyjazd. Stwierdziłam, że nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdybym nie spróbowała.  Dużą pomocą służyła mi grupa na fejsie „studia w Anglii” oraz strona  http://studiawanglii.pl/ gdzie proces aplikacji jest jasno wytłumaczony. Aplikowałam jednak sama, nie przez tą stronę.

    Harrods nocą.

Co potem? Nie było kolorowo.
Napisałam personal statement, zdobyłam referencje, chodziłam na kurs, żeby zdac IELTSa pojechałam na drzwi otwarte:  a w międzyczasie walczyłam o 2 z matmy, uczyłam się do matury a i tak dostałam oferty od wszystkich uczelni. A jednak życie płata figle, bo przez jeden przedmiot na maturze (akurat nie matma :P), nie dostałam się na żadną z opcji. Dowiedziałam się o tym połowie sierpnia, we wrześniu zaczynał się rok akademicki… Od tego momentu do października było naprawdę ciężko… Szybkie szukanie uczelni przez clearing proces, mnóstwo telefonów po angielsku. szukanie mieszkania na ostatnią chwilę (natykanie się na oszustów non stop… uwaga na gumtree! Skończyłam mieszkając w hotelu przez jakiś czas :P)  problemy z aplikacją, brak pożyczki. Chciałam się poddać, ale ilekroć podejmowałam decyzje o powrocie do Polski, chwile później wiedziałam ze nie wybaczyłabym sobie gdybym chociaż nie spróbowała. Po raz kolejny skorzystałam ze swojego motta, że lepiej coś zrobić i żałować niż żałować, że się nie spróbowało. I to była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć, bo po ciężkiej burzy przyszła kolorowa tęcza. 

   China Town

Co mnie najbardziej zaskoczyło? Wszystko. 
Bo tak naprawdę z różnych for, blogów, opinii, mało dowiadywałam  się z tego jak naprawdę to wygląda. Plan, ludzie, system nauczania, oceny, tzw. Credits.  Nie wiedziałam nic na ten temat, szłam zupełnie w ciemno. Pewnie zależy to od uczelni. Ja uczęszczam do University of Roehampton, wybrałam kierunek Transtaltion Studies z zaawansowanym językiem hiszpańskim i podstawowym francuskim. Na moim kierunku jest: uwaga, 6 osób! A każda z innego kraju :D Z tym że w takim towarzystwie mieliśmy tylko francuski. Resztę przedmiotów dzieliliśmy z ludźmi z innych kierunków np. lingwistyki czy samego języka hiszpańskiego, więc średnio było nas 20-25 (rzadko są wszyscy). Na pierwszym roku miałam zajęcia trzy dni w tygodniu, 5 tzw modules czyli przedmiotów, 3 w drugim. Tak, serio serio. W wolnym tłumaczeniu to były: język hiszpański (2h/tydz), kultura Hiszpanii (2h/tydz), językoznawstwo (2,5h/tydz), koncepcje i strategie tłumaczeń (2h/tydz) i język francuski (5h/tydz). Dla mnie to zupełnie wystarczająco. Każdy przedmiot jest wart ileś kredytów, trzeba ich sobie wybrać tyle, żeby mieć ich wymaganą ilosc np. 120, najczęściej przedmiot jest wart 20 kredytów więc trzeba sobie wybrac 6 przedmiotów z oferty. Tak, możemy wybrać przedmioty które nam pasują :D Oprócz tego było mnóstwo stowarzyszeń do których można dołączyć typu: harry potter fan society, lgbt society, pole dance society. Ja zapisałam się do dwóch: art society i film society. Jeśli chodzi o oceny, wszystko zależy od nauczyciela. Na językoznawstwie musiałam oddać trzy prace na ok.1000 słów i mieć średnia z nich 40% żeby zdać, na języku hiszpańskim musiałam zdać egzaminy ze słuchania, mówienia, pisania i całoroczny. Oceny dostajemy w procentach. Każda osoba ma swojego tzw. Personal tutor do którego można się zglosic z każdym problemem. Jeśli chodzi o to jak wyglądają zajęcia (to strasznie mnie ciekawiło a nie znalazłam tego na żadnym blogu) to zwykle trwają 2h i na moim kierunku wyglądają trochę jak kurs językowy :P mamy podręczniki, robimy zadania, ale z drugiej strony raczej zajęcia są nastawione na aktywną pracę czyli gadanie, dyskutowanie, przestawianie swoich argumentów. Nie ma presji żeby powiedzieć nauczycielowi „nie rozumiem”.  Serio stają na głowie żeby wszystko wytłumaczyć, a zwykle na następne zajęcia przynoszą jeszcze jakiś dodatkowy materiał z trudnego zagadnienia. Na tłumaczeniach robiliśmy serio tłumaczenia, ale każde zajęcia były z innym tematem przewodnim a ostatnie 3 były z gościnnymi wykładowcami którzy specjalizują się na innych polach tłumaczeniowych. Językoznawstwo było najbardziej wymagające, generalnie gramatyka języka angielskiego, rzeczy typu funkcje zdania, funkcje mowy i takie bajery, ale zawsze można było przyjść na tzw. office hours nauczyciela lub zostać po zajęciach (sama z tego skorzystałam) a chętnie wykładowcy pomogą, bo po to tam są i to się czuje. Wszystkie prace oddajemy mailowo lub przez moodle, który wiem że działa również w Polsce.

    National Gallery

Język angielski.
Nigdy nie miałam z nim problemu, aczkolwiek nie miałam też dużej praktyki, więc strasznie stresowałam się, że nic nie będę rozumieć, chociaż zdałam IELTS na 7.0 czyli jako tako. Okazało się jednak, że wykładowcy używają języka akademickiego i łatwo się w tym połapać. Nie miałam z tym większych problemów. Wszystkie lekcje poza tym dostępne są w Internecie, więc zawsze mogę się cofnąć do danego tematu i zrobić dokładniejszy research. Natomiast na mieście w sklepach czy knajpach raczej Anglika nie spotkasz. Większość z nich to Polacy, Rumuni, Włosi, Hiszpanii i Hindusi z angielskim gorszym niż podstawowy.

Primrose Hill

Największe minusy  
Jeśli chodzi o uni, to ciężko mi jest narzekać. Jakbym już miała się uprzeć, to u mnie mają słaby zespół IT, obiecują, że zajmą się problemem a trzeba się nieźle nadzwonic i natrudzić żeby serio coś z tym zrobili. Niektórzy wykładowcy w ogóle nie ogarniają Internetu przez co nie docierają do nas różne wiadomości, albo coś źle naklikają i potem są z tego problemy… Jeśli chodzi o sam system to jednak nic nie przychodzi mi do głowy, to może przejdę do minusów samego życia w Londynie.
Tęsknota. Gdy przyjeżdżasz na weekend doceniasz każdą sekundę spędzoną z rodziną i przyjaciółmi. Uświadamiasz sobie jak bardzo tego nie doceniałeś. Skype się zawiesza, wbrew pozorom ciężko przysiąść a jak się już zacznie gadać to ciężko skończyć.
Jedzenie. Musiałam przejść na weganizm, bo bałam się dotknąć śmierdzących kurczaków, bo nie wiadomo czy to nie gołąb, szara wiewiórka czy szczur (true story)
Dojazdy. Jadę na uni godzinę, a to i tak jest nic jak na Londyn. Kiedyś myślałam, że jak będę studiować w Londynie to codziennie będę przejeżdżać przez Big Bena, Buckingham Palace a w weekendy będę sobie biegać w Hyde Parku. Może jakbym była milionerką, byłoby to możliwe, ale tak to jestem szczęśliwa że mieszkam w 4 strefie a nie 10 i widzę centrum raz w miesiącu. Zawsze mogło być gorzej. Są jeszcze akademiki, ale tam raczej snu nie doświadczysz.
Ceny. To jakaś kpina. Już dawno przestałam przeliczać na złotówki, bo bym umarła z głodu. Niestety musiałam nauczyć się gotować tyle o ile, bo jedząc na mieście zbankrutowałabym. Ale wciąż nie umiem obierać ziemniaków.
Niebezpieczeństwo. Ironia jest w tym, że najbardziej boję się Polaków, bo to oni robią największy rajban. W końcu w Anglii ukrywa się najwięcej polskich przestępców. Poza tym po atakach w Paryżu i Brukseli, trochę bałam się korzystać z komunikacji miejskiej, ale jakbym miała nie wchodzić do kazego metra gdzie ktoś wygląda podejrzanie, nie wsiadłabym do żadnego. Wciąż mam ciarki jak przechodzę przy stacji Kings Cross. 

Hugh Jackman na premierze filmu Eddie the Eagle

Największe plusy
Poznawanie ludzi z całego świata. Londyn to państwo w państwie, miasto otwarte dla wszystkich. Barwne osobowości się tu poznaje!
System nauczania. Nie za dużo, nie za mało. Widzę, że się uczę a nie jestem tym przytłoczona.
Erasmus. Licencjat trwa 4 lata (ale magisterka rok) i na 3 obowiązkowo jedziemy na Erasmusa na cały rok. Semestr w Hiszpanii lub Ameryce Pd i Semestr we Francji, Belgii lub Szwajcarii.
A teraz najlepsze: Rok szkolny na moim kierunku trwa 6 miesięcy! Skończyłam rok 24 marca! Później przyjechałam jeszcze tylko na 2 egzamin i 6 miesięcy wakacji!
Możliwości. Ciężko się nudzic w Londynie. Jako fanka filmu, chodzę na premiery filmowe na Leicester Square, odkrywam ciekawe knajpy, chodzę po muzeach.
Zarobki. Narzekałam na ceny, ale tak naprawdę są adekwatne do zarobków. Minimalna płaca to ok.6 funtów za godzinę i serio jak się chce, to nawet ze słabym językiem można znaleźć robotę. 

   Na Winter Wonderland :)

Jeśli ktoś ma jakieś pytanie chętnie na nie odpowiem :) Mam nadzieję, że chociaż trochę komuś pomogłam.

Wszystkie zdjęcia są z mojego insta :)

6 comments:

  1. Super się, to czyta. Liczę na więcej postów związanych ze studiami, bo aplikować będę na 2017 ;)
    Jeżeli mogę zapytać, mieszkasz z kimś czy sama wynajmujesz pokój oraz jak z pieniędzmi, bo Londyn mnie strasznie odciąga samymi kwotami za komunikacje miejską ;/

    ReplyDelete
    Replies
    1. hej! Wynajmuję pokój u Polki, mieszkam w nim sama :) Dorabiam jako niania, ale głównie pomagają mi rodzice. Jeśli chodzi o komunikacje miejską to mam 30% zniżki no i mam tylko strefy 2-4, bo mam szkołę w 2 i mieszkam w 4 także wychodzi to ok.90 funtów miesięcznie. Można zawsze korzystać tylko z autobusów, wtedy wyszłoby 56 funtów miesięcznie, jak ktoś mieszka blisko uni to to jest spoko opcja, ale w moim przypadku to są wtedy jakieś 2h jazdy :(

      Delete
    2. Rozumiem, ja na pewno nie mógłbym być finansowany przez rodziców (w przeliczeniu na funty to będą marne grosze;/), dlatego zastanawiam się nad alternatywami jak Coventry, Portsmouth, Sunderland. Jak wiesz coś więcej albo znasz kogoś z tych rejonów :D daj znać ;)

      Delete
  2. hej ;)
    wybieram się do Londynu w tym roku i jestem dość przerażona i cenami i mieszkaniem.
    Mam parę pytań i byłoby super gdybyś mogła mi na nie w wolnym czasie odpowiedzieć.
    Jak szukałaś mieszkania? Miałaś tam jakichś znajomych/korzystałaś z portali itp? Zaczęłaś się tym zajmować jeszcze przed wyjazdem?
    Planuję wyjechać z koleżanką pod koniec lipca i na początek pewnie znaleźć jakiś hotel (mój portfel już drży ze strachu)wtedy pewnie umawiałybyśmy się z landlordami na oglądanie pokoi. Czy myślisz że opłaca się znaleźć jakieś małe jednoosobowe studio flat na dwie osoby? Czy wiesz czy ludzie robią takie rzeczy?
    I jak to jest z pracą? Dopiero co pisałam maturę, poza trzyletnim wolontariatem w schronisku dla zwierząt nie mam żadnego doświadczenia :/ Z angielskim nigdy problemów nie miałam, oglądam obsesyjnie angielskich youtuberów więc akcent mi nie przeszkadza. Jak najlepiej tą pracę znaleźć? Korzystać z agencji? Czy potrzebne są jakieś badania lekarskie?
    Przepraszam, że wiadomość jest tak długa, ale im bliżej wyjazdu tym bardziej się wszystkim stresuję, a nie znam nikogo ze 'świeżym doświadczeniem' w tych sprawach..
    Pozdrawiam,
    Paula :)

    ReplyDelete
  3. Hej hej!
    Mieszkania szukałam przez gumtree (nie polecam, natknęłam się nie raz na oszustów) i na różnych grupach na fejsie, akurat jest ich sporo i co chwilę się coś dzieje. Wszystkie agencje chciały półroczny czynsz z góry, więc to odpadało :/ Skończyło się na tym, że znajoma znajomej zadzwoniła do znajomej która miała inną znajomą, która chciała wynająć pokój, także miałam mega szczęście! Jeśli chodzi o cały flat, to ciężko, my z koleżanką szukałyśmy i w końcu znalazłyśmy, ale za 800funtów miesięcznie i stan raczej opłakany, nie wspominając, że strasznie daleko od uni... raczej na początek polecam wynajem pokoju, żeby się zaaklimatyzować itp. Jeśli chodzi o pracę, nie są potrzebne badania lekarskie, za to potrzebny jest NIN, poczytaj sobie o tym tutaj: http://www.mojawyspa.co.uk/pytania/47/National-Insurance-Number-NIN. Jak się chce znaleźć pracę to się znajdzie. Jak znasz język to to jest mega atut i myślę, że szkoda kasy na agencje. Wchodzisz na stronę internetową takiego Starbucksa na przykład (raczej wszędzie ta sama procedura czy to Pret a Manger, Wasabi czy Costa czy inne) i wypełniasz swoje podanie online (odpowiadasz na pytania typu: Twoja ulubiona kawa? :P) i wtedy to podanie idzie tak jakby na tablicę i wszystkie kawiarnie w Londynie to widzą i jak jakaś kogoś szuka to się zgłasza na rozmowę kwalifikacyjną :) Wszyscy moi znajomi znaleźli więc nie ma tragedii i bardzo często widzę ogłoszenia, że kogoś szukają :D Powodzenia!

    ReplyDelete