18 Sept 2014

Parque Güell

Wycieczka do "najpiękniejszego" parku w Barcelonie niestety nie była zbyt udana...
Wszystko naturalnie przez moje nie-ogarnięcie.

O Parku wiedziałam tyle, że zrobił go Gaudi na zlecenie jakiejś grubej szychy. Tyle.
 Wybrałam się tam w mój ostatni sobotni poranek, sama, bo wszyscy moi tamtejsi znajomi już wcześniej byli. Także rano pobudka, co jak zawsze jest dla mnie ciężkim doświadczeniem. Ale ok. Popędziłam do sklepu po śniadanie i małą butelkę wody, bo tylko taka mi się mieściła w torebce i to był mój największy błąd. 
Wybrałam odpowiedni przystanek na metrze i dość szybko dotarłam na miejsce. Przystanku. Bo Parku ani widu, ani słychu. Ludzi brak. Drogowskazów brak. Nie wiadomo czy iść w lewo czy w prawo. W końcu poszłam w lewo i spacerowałam po jakimś opuszczonym osiedlu. Szukałam turystów, ale minęło naprawdę sporo uliczek zanim znalazłam jakieś ślady obcowania ludzi. Spytałam jakiegoś mieszkańca o drogę i jedyne co zrozumiałam tylko "suerte"(szczęścia), ale wywnioskowałam tyle, że muszę iść przed siebie.
 No, to poszłam. I w końcu znalazłam! Park? Nie, schody. Ruchome schody prowadzące na górę, ale co lepsze - znalazłam turystów. To znak, że byłam na dobrej drodze. Podążając za nimi tak w górę i w górę (część pieszo, część ruchomymi schodami) dotarłam do Parku! Wchodzę do środka razem z tabunem turystów i szukam jakiejś kasy, czy czegokolwiek (wstęp do parku kosztuje 8 euro), ale nic. Idę dalej. Wokół mnie krzaki, krzaki, krzaki i krzaki. Żadnych jaszczurek z kamienia. Po jakimś czasie zaczynałam poważnie wątpić gdzie do cholery jestem. 
Z parku wychodziło z milion ścieżek w lewo, w prawo, w dół, w górę i wszędzie tyle samo ludzi. Mogłam spytać się czy to jest ten sławny park czy nie, bo nie wiem co się dzieje, ale jako człowiek, który się boi wszystkiego, stwierdziłam, że tylko mnie wyśmieją (tylko ja wydawałam się tam zagubiona). Krążyłam sobie po tych nieurodziwych krzakach w lewo, w prawo, w dół już kompletnie tracąc orientacje gdzie  już byłam a gdzie nie, jakąś dobrą godzinę aż podsłuchałam dwójkę amerykanów mówiących "When we get there, we can blablabla". Słysząc to, pojawiła się iskierka nadziei, że idą do jaszczurek czy gdziekolwiek gdzie cokolwiek jest, więc stałam się małym szpiegiem i podążałam za nimi. 
I tym sposobem dotarłam na miejsce. Moim oczom ukazała się kolejka ludzi czekających po bilety. A obok wielkie wejście do Parku Guell. Jak się później dowiedziałam, do płatnej części parku, bo krzaczory po których błądziłam były za free (y). 
Czekałam jakieś pół godziny w kolejce, wydałam 8 euro, dostałam bilet, ale na konkretną godzinę. O ile pamiętam było po 12 a mogłam wejść o 14, tak więc miałam prawie dwie godziny wolnego zanim mogli mnie wpuścić. 
Całą płatną część obeszłam w 20 min.... 
Jaszczurka była tylko jedna... 
Było milion stopni i mało cienia...
Nie można było prawie nigdzie wychodzić, bo potem nie można było wejść  z powrotem.
Wracałam milion godzin, bo nie mogłam znaleźć metra (wyszłam innym wyjściem niż weszłam)
 Miliony ścieżek (y)
Miejscowi grajkowie nieco umilający błądzenie.








 Sławna jaszczurka!














Nie powiem, że park był brzydki, ale moim zdaniem nie wart ceny 8 euro.

4 comments:

  1. Zdjęcia są przepiękne.
    Aż trudno uwierzyć, kiedy się na nie patrzy, że Twoja wycieczka nie była udana.
    Ale rzeczywiście 8 euro, to na prawdę przesada- jakby nie było na świecie ładnych miejsc, gdzie można za darmo pójść i odpocząć...

    mój blog- ultradefensless

    ReplyDelete
    Replies
    1. bardzo dziękuję :) myślę, że byłaby o wiele bardziej udana gdybym była lepiej zorganizowana, no ale mam nauczkę na przyszłość ;)

      Delete
  2. Chciałabym pozwiedzać jakieś fajne miejsca. Nigdzie nie byłam w tym roku tylko Czechy zaliczyłam. Piekne widoki masz tu :)

    ReplyDelete
  3. właśnie czeska Praga mi się marzy i nawet była w planach, ale nie wypaliło :(

    ReplyDelete